e-wydanie

0.9 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia 2024

Rząd wydatków

Wedle przesłanej Komisji Europejskiej strategii Polska zamierza przeznaczać jeszcze więcej środków na cele socjalne (ok. 16,7 proc. PKB w 2017 r.). Czy nasze państwo rzeczywiście stać na tak duże wydatki?

Ze swoimi wątpliwościami w tym zakresie postanowiła podzielić się niedawno minister cyfryzacji Anna Streżyńska. W wywiadzie dla Radia Zet wyraziła obawy co do tego, czy realizowanie wszystkich obietnic wyborczych w pierwszym roku rządów jest na pewno dobrym pomysłem oraz stwierdziła, iż „powinniśmy najpierw zarobić na te wydatki i te decyzje korzystne dla społeczeństwa i dopiero później ich dokonywać. Innymi słowy, zakwestionowała samą istotę polityki swojego gabinetu.

Słowa Streżyńskiej zostały przyjęte z radością w szeregach opozycji, która bardzo rzadko ma okazję triumfować z powodu konfliktów wewnątrz rządu. Reprezentująca Polskę Razem minister cyfryzacji to postać o drugorzędnym znaczeniu w gabinecie Beaty Szydło, lecz jej słowa świadczą o tym, że wśród członków rządu istnieją pewne obawy co do tego, czy Polska będzie w stanie utrzymać narzucone na jesieni 2015 roku tempo zwiększania wydatków na cele socjalne.

Równanie w dół

Jak ujawnił „Dziennik Gazeta Prawna”, w corocznym programie konwergencji przedstawionym Brukseli polski rząd dał wyraźnie do zrozumienia, że zamierza dogonić państwa „starej Unii” w zakresie stosunku wydatków socjalnych do produktu krajowego brutto. Liderami wspólnoty w tym zakresie od lat pozostają przede wszystkim państwa skandynawskie. Najwyższym odsetkiem szczycą się m.in. Francja (24,6 proc. PKB), Dania (23,6 proc.), Finlandia (25,6 proc.) czy też Szwecja (20,6 proc.) i Grecja (20,5 proc.). W porównaniu z nimi kraje „nowej Unii” wyglądają zdecydowanie słabiej: Czechy (12,7 proc.), Słowacja (15,0 proc.) czy też Rumunia (11,5 proc.) wydają proporcjonalnie mniej środków, których jako biedniejsze państwa mają przecież do dyspozycji mniej niż bogaci sąsiedzi z Zachodu.

Polska w tym zestawieniu plasuje się na pozycji średniaka (15,9 proc. PKB w 2015 r.), lecz jak na kraj rozwijający się na cele społeczne i tak wydajemy niemal na tym samym poziomie co Wielka Brytania (16,4 proc.). Rząd Beaty Szydło planuje jednak, aby już w przyszłym roku Polska prześcignęła opuszczających Unię Europejską Brytyjczyków i zbliżyła się do poziomu najbardziej zamożnych państw.

Beata Szydło i jej ministrowie najprawdopodobniej nie zdają sobie sprawy z tego, że kraje przeznaczające najwięcej środków na cele socjalne są jednocześnie niemal bez wyjątku krajami o najwolniej rozwijającej się gospodarce. Liderem regresu gospodarczego Wspólnoty Europejskiej pozostaje niezmiennie Grecja (spadek PKB o 1,1 proc. w 2016 roku). Bardzo przeciętnie radzi sobie też Francja (wzrost PKB o 0,8 proc.), Finlandia (1,3 proc.) oraz Szwecja i Dania (2,3 proc.).

Po upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej odejście od socjalistycznego modelu gospodarki oraz rozbudowanych świadczeń socjalnych stało się motorem napędowym rozwoju dla całego regionu. Niskie wydatki rządu w relacji do PKB cechują najczęściej kraje o dynamicznym wzroście jak choćby Irlandię (wydatki rzędu 29,4 proc. PKB przy wzroście 4,9 proc. w 2016 roku) czy też Islandię (wydatki na poziomie 42,9 proc. przy wzroście nawet 11,6 proc. w 2016 roku). Wydatki rządowe utrzymują się wciąż w Polsce na dość przyzwoitym poziomie 41,5 proc. PKB, lecz rząd złożył już deklarację, że zamierza je zwiększyć do poziomu 43,5 proc. PKB. W ten sposób Polska zbliży się niebezpiecznie do poziomu reprezentowanego przez ogarnięte wieloletnią stagnacją krajów skandynawskich oraz zachodniej i południowej części kontynentu.

Tego typu tendencja wydaje się dość czytelna z ideologicznego punktu widzenia. Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński wielokrotnie dawał do zrozumienia, że fascynuje go skandynawski model gospodarczy. Aby stać się oferującą bogactwo programów socjalnych Szwecją czy Danią nie można jednak stosować środków, które kraje te wprowadziły w życie dopiero wówczas, gdy stały się już bardzo bogate. Przykładowo Dania w pierwszej połowie XX wieku utrzymywała stawki podatkowe na poziomie zbliżonym do Stanów Zjednoczonych, co zapewniło jej już w latach 50. status kraju zamożnego i dostatniego. Podobnie Szwecja, której w latach 1850–1950 udało się zwiększyć poziom PKB aż ośmiokrotnie, nie korzystała w tym okresie z praktycznie żadnego ustawodawstwa socjalnego.

Jeśli więc Jarosław Kaczyński ceni sobie model skandynawski, powinien najpierw doprowadzić do drastycznej redukcji wydatków socjalnych oraz wydatków rządowych jako takich tak, aby zgromadzony w ten sposób kapitał mógł być następnie konsumowany w kolejnych latach. Szwedzi i Duńczycy czekali na możliwość ustanowienia rozbudowanego systemu socjalnego wiele dekad – PiS chce osiągnąć to samo od zaraz.

Groźna konwergencja

Ujednolicenie całego obszaru Unii Europejskiej pod względem przepisów, stawek podatkowych czy też poziomu wydatków rządowych, to pomysł bardzo szkodliwy dla Polski i pozostałych krajów regionu. Doskonałym tego przykładem są chociażby limity na emisję dwutlenku węgla, które pod płaszczykiem walki o środowisko skrywają mechanizm ograniczający biedniejsze kraje, bazujące na energetyce węglowej. W podobny sposób działa ograniczanie wolności krajów członkowskich w zakresie stawek podatkowych. Stawka podstawowa podatku VAT nie może być na terenie wspólnoty niższa niż 15 proc., preferencyjna zaś nie niższa niż 5 proc., co uniemożliwia jakąkolwiek znaczącą konkurencję między państwami. Gdyby Brukseli faktycznie zależało na „konwergencji”, czyli zrównaniu się poziomu rozwoju krajów starej i nowej Unii, powinna pozwolić Europie Środkowo-Wschodniej na obniżenie VAT do poziomu jednocyfrowego lub nawet całkowite zniesienie tego podatku. Wzrost gospodarczy wywołany takim krokiem pozwoliłby aspirującym krajom nadrobić zaległości w błyskawicznym tempie.

Pod pojęciem „konwergencji” kryje się więc tak naprawdę zakaz lub ograniczanie konkurencji pomiędzy krajami członkowskimi, na którym zyskuje przede wszystkim bogata, zachodnia część Europy. Dziwi więc postawa rządu, który z dumą spełnia wymogi unijnej konwergencji, niebezpiecznie dryfując ku coraz bardziej rozbudowanej ofercie socjalnej dla obywateli. Zwiększając nakłady socjalne oraz wydatki budżetowe Polska coraz bardziej oddala się od szansy na dogonienie krajów Zachodu.

Wypowiedź minister Streżyńskiej pokazała wyraźnie, że część polityków przynależących do rządzącej formacji wyraźnie zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie ze sobą prowadzenie polityki opartej na wysokich wydatkach publicznych. Podobne „przebicie” miało miejsce w lipcu 2016 roku, kiedy wicepremier i minister finansów Mateusz Morawiecki w czasie spotkania z sympatykami swojej partii w Bydgoszczy stwierdził, iż program 500 plus jest na kredyt. Później bardzo szybko wycofał się ze swojego stwierdzenia, lecz tak otwarta deklaracja zdradziła, iż rządząca ekipa nie stanowi monolitu w zakresie opinii na temat tego, jaka jest najlepsza metoda na osiągnięcie trwałego gospodarczego rozwoju.

Wydaje się, że o wiele bardziej wskazaną metodą „konwergencji” z niektórymi krajami Europy Zachodniej powinna być np. redukcja opodatkowania pracy. Obecnie wynosi ono w Polsce ok. 69 proc., podczas gdy np. w Wielkiej Brytanii ok. 42 proc. Zwiększanie wydatków socjalnych stanowi bowiem w ostatecznym rozrachunku redystrybucję dochodów, na które trzeba najpierw zapracować. Aby zaś Polacy mieli więcej okazji do wytężonej pracy, która pozwoliłaby im zgromadzić kapitał analogiczny do tego, który posiadają mieszkańcy zachodniej Europy, należy stworzyć odpowiednie bodźce dla podjęcia takiego wysiłku.

Na tym odcinku rząd Beaty Szydło jednak wyraźnie zawodzi. Jak do tej pory udało mu się jedynie nieznacznie podwyższyć kwotę wolną od podatku dla ok. 3,5 mln obywateli, co stanowi dość kosmetyczną zmianę.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze